Prezentacja prelegenta to nie autopromocja – rozmowa z Piotrem Buckim

Data aktualizacji: 02.09.2022

O tym jak powinna wyglądać dobra prezentacja prelegenta, co łączy pracę prelegenta i aktora oraz dlaczego coach coachowi nierówny, opowiada w rozmowie z nami Piotr Bucki, szkoleniowiec, wykładowca, nauczyciel.

Zajmuje się tworzeniem strategii marketingowych dla polskich i zagranicznych marek, jest certyfikowanym coachem oraz trenerem kompetencji społecznych. Tworzy programy szkoleniowe, m.in. z zakresu komunikacji personalnej oraz motywacji. Doświadczenie zdobywał w Grupie Nokaut, Next Data czy Wydawnictwie OPERON. Wykłada na kilku uczelniach oraz wspiera startupy. O swojej przygodzie w świecie marketingu, zechciał opowiedzieć webePartners.

Zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z wystąpieniami publicznymi?

Moja przygoda z wystąpieniami publicznymi zaczęła się dosyć formalnie, ponieważ przez siedem lat pracowałem w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Skończyłem architekturę, ale zdecydowałem, że podążę za niespełnionymi marzeniem i tak zostałem aktorem-wokalistą. Skończyłem studium wokalno-aktorskie i zacząłem występować na scenie. Jednak życie potoczyło się inaczej i zrezygnowałem z pracy w teatrze, gdyż nie byłem aż tak dobrym aktorem jak mi się wydawało. Musiałem zatem poszukać czegoś, co będzie lepszą alternatywą i tak trafiłem do działu marketingu bardzo dobrego wydawnictwa psychologicznego. Tam zainteresowałem się psychologią i nauczaniem, szkoleniami, miałem też szansę, żeby po raz pierwszy wystąpić przed nieco większą publicznością ze szkoleniem przygotowanym na temat książki, której byłem redaktorem. Książka miała tytuł Szczęście to nie przypadek. To było moje pierwsze szkolenie, akurat z zakresu psychologii pozytywnej. Widownia była przyjemna, ja się oczywiście denerwowałem. A potem robiłem to częściej i częściej. Zaczęły się większe konferencje, większe sceny, ale formalnie wszystko miało swój początek w teatrze.

prezentacja piotr bucki wywiad

Co łączy występy w teatrze z prowadzeniem szkoleń? Czy prezentacja prelegenta jest trochę jak spektakl?

Pod względem przygotowania to dwie bardzo podobne rzeczy. O czym warto pamiętać, występ przed publicznością to finalizacja długiego procesu. W teatrze jest to proces prób, pracy nad scenariuszem, ruchem scenicznym, zapamiętaniem tekstu… Prezentacja prelegenta np. na konferencji również ma swój proces, trzeba znaleźć czas na przygotowanie i przemyślenie, jaka jest główna myśl, którą chcę przekazać, jakie są najważniejsze wartości, jakie rzeczy słuchach powinien zapamiętać. Oczywiście, w przypadku wystąpień publicznych lub szkoleń pracujemy trochę inaczej nad zawartością. Nie dostajemy gotowego scenariusza, tylko bardzo często musimy go sami przygotować. To etap, na który trzeba poświęcić czas, no i ćwiczyć! W teatrze mamy kostiumy i scenografię, w przypadku wystąpień publicznych, rolę tej scenografii pełni prezentacja i slajdy, a rolę kostiumu to, w czym się dobrze czujemy i w czym lubimy występować. Także, podobieństw jest dużo! Co najistotniejsze, obydwu przypadkach trzeba się przygotować na występ przed publicznością, która jest wymagająca i która powinna być wymagająca. To publiczności płaci swoją uwagą, za to, co dla nich przygotowaliśmy, więc należy do tego podchodzić z wielkim szacunkiem. Ten szacunek powinien być okazywany, przede wszystkim, poprzez czas poświęcony na przygotowanie, czyli próby, myślenie, próby koncepcyjne, tego jak wszystko ma ostatecznie wyglądać. Oczywiście, powinno to być proporcjonalne do wagi wydarzenia, ale myślę, że każda publiczność zasługuje na to, żebyśmy byli dobrze przygotowani.

Zostając jeszcze w temacie publiczności, teraz jest sezon wielu konferencji, spotkań z mówcami i specjalistami. Na pewno widziałeś wiele osób, które występują przed publicznością. Co jest najważniejsze i na co należy zwrócić uwagę, kiedy już stoi się na scenie?

Trudno powiedzieć, co jest najważniejsze, bo są to często kwestie bardzo indywidualne. Dla niektórych prezentacja jako prelegenta to tylko przyjemne łechtanie własnego ego, a nie przekazanie widowni pewniej wartości. Takie osoby to kategoria w cudzysłowie mówców inspiracyjnych, którzy często nie inspirują innych, ale głównie promują siebie. Oczywiście, nie mówię tutaj o wszystkich, jednak takie osoby też się zdarzają. Najistotniejszą rzeczą jest to, że prezentacja nie jest o nas, ona powinna być o widowni! Nie powinniśmy traktować widowni jako dodatku do naszego monologu, ale prowadzić z nią dialog, w którym przekazujemy dużą wartość. Ale musimy też wykazywać otwartość na to jak reaguje widownia. Sam moment wejścia na scenę jest w zasadzie kulminacją długiego procesu, który zaczyna się dużo wcześniej. To w czasie przygotowań trzeba się zastanowić jaką wartość dajemy tym ludziom. Bardzo mnie martwią osoby, które nie myślą w ten sposób, ale opowiadają tylko o sobie.

Masz na myśli, że prezentacja przed publicznością nie powinna służyć łechtaniu własnego ego?

Kiedyś zapytano Stephena Hawkinga, jakie ma IQ. A on odpowiedział: nie wiem, ludzie, którzy chwalą się swoim IQ to nieudacznicy. I coś w tym jest! Wszyscy wiemy, że Hawking miał niezwykle wysokie IQ, ale nie musiał o tym mówić! On edukował, uczył, dawał wartość, podziwialiśmy go za sposób, w jaki potrafił wyjaśniać w swoich książkach lub wykładach bardzo trudne rzeczy tak, żeby wszyscy je zrozumieli. Ten cytat dobrze podkreśla to, co chcę przekazać: prezentacja prelegenta to nie jest bezczelna autopromocja! To nie jest gadanie o sobie, ale tworzenie wartości dla widowni, przekazywanie im rzeczy, które są dla nich ważne! Jestem mocno związany z nurtem szkoleniowym, ale przede wszystkim, jestem nauczycielem. Dla mnie najważniejsze jest, żeby widzieć zmiany u ludzi, żeby mogli skorzystać z mojej wiedzy, ale w sposób bardzo konkretny. Tworząc prezentację jako prelegent, chcę przygotować dla nich coś, co im pomoże lepiej funkcjonować, lepiej działać, lepiej prowadzić biznesy. W tym ostatnim momencie, przed rozpoczęciem prezentacji, trzeba pamiętać o bardzo dużym skupieniu i uwadze. Ale kluczem do sukcesu jest dobre przygotowanie, wtedy prezentowanie to sama przyjemność.

Ostatnio wystąpiłeś na konferencji I Love Marketing, Twoja prezentacja jako prelegenta dotyczyła marketingu dla mainstreamu i dlaczego nie powinniśmy go robić. Mógłbyś przybliżyć, co dokładnie miałeś na myśli?

To nie jest tak, żeby zupełnie nie robić marketingu dla mainstreamu, ale przyjrzeć się dwóm skrajom z krzywej Gaussa. Krzywa Gaussa to krzywa rozkładu naturalnego, w którą możemy wpisać praktycznie wszystko, co się dzieje na świecie. Jeśli chodzi o trendy konsumenckie czy też grupę naszych odbiorców, to bardzo często skupiamy się na większości. I to o tę większość konkurujemy z innymi firmami. Ale składa się ona z mnóstwa jednostek, do których możemy komunikować indywidualnie. Poza tą większością istnieją przecież grupy ludzi, którzy są niespecyficzni albo wyjątkowi. Oczywiście, każdy jest wyjątkowy! Przecież nikt nie chciałby usłyszeć komplementu, ale jesteś super zwyczajny i normalny, ale o tym często zapominamy. Tworzymy sobie obraz statystycznego odbiorcy statystycznego produktu i umykają nam niesamowite niezwykłości.

Mógłbyś wskazać jakieś konkretne marki, których działania w tym zakresie oceniasz pozytywnie?

Na przykład, Nike, który stworzył linię odzieży sportowej dla muzułmanek, chcących ćwiczyć w hidżabie. To ciekawe działanie, może być dla niektórych kontrowersyjne (chociaż w sumie dziwiłbym się dlaczego), ale jest bardzo ważne, ponieważ dostrzega, że jest jakaś grupa, o której nikt wcześniej nie pomyślał! I ta grupa chce uprawiać sport, ale z określonych względów religijnych, chce ten sport uprawiać zgodnie z wyznawanymi wartościami. Nike przygotowało też obuwie dla biegaczy z porażeniem mózgowym, nie jest ich co prawda dużo, ale marka przygotowała specjalną linię butów, które łatwo się zakłada i zdejmuje. Taka linia powstała właśnie po to, żeby osoby ze swoimi niezwykłościami, niepełnosprawnościami mogły być częścią świata, a nie grupą z niego wykluczoną. W podobny sposób zadziała też Ikea, która z kolei opracowała meble dla osób dotkniętych porażeniem mózgowym, które pomagają im lepiej funkcjonować! Wydawać się może, że świat jest coraz bardziej inkluzywny i dostosowany, ale, jak widać, w wielu przypadkach ludzie o tym zapominają. Zawsze w tej sytuacji podaję przykład sal wykładowych na uczelniach, w których znajdują się krzesła z podkładkami pod ręce. W większości są przygotowane tylko i wyłącznie dla osób praworęcznych! A osób leworęcznych jest w Polsce ok. 12%! Jasne, że większość jest praworęczna, ale świat nie jest praworęczny w całości. Jeśli nie pomyślimy o leworęcznych klientach, nie dostrzeżemy ich, to możemy wiele stracić! Dlatego warto brać ich pod uwagę, wtedy nie tylko poszerzymy swoją grupę odbiorców, ale także wykażemy się wrażliwością.

Kolejnym tematem, który chciałbym poruszyć, jest coaching. Jest to profesja, która stała się niezwykle popularna. Skąd ta popularność się wzięła?

Myślę, że jest to zupełnie naturalne, ponieważ ludzie poszukują wsparcia w różnych decyzjach. Obojętnie czy chodzi o coaching związany z rozwojem, bardziej świadomym podejściem do swoich kompetencji czy o coaching biznesowy. Należy zacząć od tego, jak ludzie go definiują. Dla mnie jest usługą bliską pewnemu podejściu edukacyjno-terapeutycznemu, wykonywaną podczas sesji jeden na jeden. Nie ma ona nic wspólnego z większością mówców motywacyjnych, którzy stawiają sobie coach przed nazwiskiem, a z coachingiem nie mają nic wspólnego. Coaching to usankcjonowana metoda, która ma swoje certyfikowane instytuty. Myślę, że największy problem polega na tym, że wiele osób myli go z inspirującymi, charyzmatycznymi mówcami, którzy często bredzą ze sceny frazesy, które nie są osadzone w nauce ani żadnych praktykach terapeutycznych.

Tacy mówcy sprzedają ludziom same oczywistości?

Gdybyśmy wycisnęli z tych bredni jakąś esencję, otrzymalibyśmy bełkot, który można streścić w dwóch zdaniach. Popularność prawdziwego coachingu bierze się z tego, że ludzie postrzegają potrzebę zmiany i pracy nad sobą. Natomiast, uczęszczanie na takie spędy motywacyjne, bierze się z potrzeby wręcz religijnej. Uczestnicy czują się dobrze wśród rozentuzjazmowanego tłumu i tym się karmią. Nie ma tutaj żadnego działania edukacyjnego! Czym innym jest coaching rozumiany jako metoda pracy nad sobą z pomocą certyfikowanego coacha a czym innym kilkutysięczne spędy, gdzie jakiś guru wykrzykuje ze sceny zdania, typu: jesteś zwycięzcą.

Te spędy, o których wspomniałeś, są w świadomości ludzi bardzo blisko związane z pojęciem coachingu. Myślisz, że robią coachingowi czarny PR?

Te osoby na pewno nie przysłużyły się coachingowi. To bywa trochę krępujące, gdy na konferencji człowiek zostaje przedstawiony jako coach i od razu wie, że to słowo może wywołać u widowni złe skojarzenia. Dlatego często wolę, żeby przedstawiano mnie jako nauczyciela, ponieważ pracuję indywidualnie z klientami i nie biorę udziału w takich spędach. Oczywiście, niektóre z moich wystąpień można byłoby uznać za motywujące lub inspirujące, z tym że ja bazuję na nauce, a nie jakiś szamańskich metodach.

Ten prawdziwy coaching, o którym rozmawiamy ma z pewnością więcej wspólnego z psychologią.

Oczywiście, powinien on bazować na praktykach psychologicznych, obojętnie czy chodzi o psychologię pozytywną, czy psychologię motywacji albo emocji.

Wobec tego jak wygląda taka prawdziwa sesja coachingowa?

To bardzo indywidualne kwestie. Każdy, kto pracuje świadomie ze swoim klientem, zdaje sobie sprawę, że to nigdy nie wygląda tak samo u wszystkich. Podczas pierwszych sesji ustala się cele, które chce osiągnąć dana osoba i następnie wybiera metody ich realizacji. Dlatego, trudno jest odpowiedzieć ogólnie na to pytanie. Czasami ludzie przychodzą z dużą gotowością na zmiany, czasami ze świadomością, że coś chcą, ale nie wiedzą do końca co. Zdarza się też, że przychodzą z jednym celem, a wychodzą z zupełnie innym! Co ważne, zdarzają się sytuację, w których muszę z zasugerować pracę terapeutyczną, a nie coaching.

Powróćmy jeszcze do tematu konferencji. Od dawna utrzymuje się tendencja, że każda prezentacja przygotowywana przez prelegentów musi wywoływać wśród publiczności efekt wow! Co sądzisz o tym trendzie?

Zacznijmy od tego, że prezentacja jako całości to wartość, którą daje prelegent ze sceny. Jest ona ubrana w słowa, historie, zdania i przekazywana z towarzyszeniem warstwy graficznej. Warstwa graficzna powinna być jedynie dodatkiem! Nie powinna skupiać uwagi na sobie, ale wzmacniać zapamiętywanie treści prelekcji. Procesy poznawcze, czyli procesy, za pomocą których widownia poznaje tę treść, przebiegają w dosyć usystematyzowany sposób. Jeden kanał przetwarzania może wzmacniać drugi, ale nie powinien z nim konkurować. Zawsze powinniśmy zacząć od narracji i tę narrację wzmacniać slajdami tam, gdzie jest to konieczne. Czasem potrzebne jest podkreślenie jakiegoś słowa kluczowego, czasami przedstawienie grafiki czy wykresu. Natomiast, jeżeli prezentacja ma jedynie wywołać efekt wow! to wówczas jest zupełnie nieproduktywna. Jak wspomniałem, prezentacja to wartość, którą się daje widowni i oczywiście często wymaga ona bardzo dobrego zilustrowania. Raczej nie szedłbym w szałowe animacje i rozbłyski, ale zwyczajne zastanowienie się, do czego dany slajd jest potrzebny, czemu służy.

Biorąc udział różnego rodzaju konferencjach, na pewno spotykasz osoby, które debiutują jako mówcy. Czy są jakieś błędy początkujących, które najbardziej rzucają Ci się w oczy?

Myślę, że największym błędem jaki można popełnić, jest niepoświęcenie odpowiednio dużo czasu na przygotowanie. Najczęstsze błędy, które można od razu zauważyć to myślenie o slajdach jako o głównym aktorze podczas prezentacji. Wtedy nie mamy do czynienia z prelegentem, który przekazuje wiedzę i ta wiedza jest wzmocniona slajdami, ale po prostu, opowiada nam, co jest na slajdach. Nie jest to dobre ani dla widowni, ani dla prelegenta. Inny błąd to straszne wikłanie zdań, niedbanie o różnorodność narracji. Prezentacja jest wtedy bezrefleksyjna, nie myślimy nad nią świadomie, ale wychodzimy na scenę i mówimy, ale nie wiemy do końca, po co i dlaczego. Oczywiście, nie jest tak, że te błędy popełniają wszyscy debiutanci. Niektórzy radzą sobie doskonale. Zdarzają się również sytuacje, w których niedoświadczeni prelegenci rzuceni na głęboką wodę i są zjadani przez stres, co jest bardzo zauważalne. Ale to co widzę najczęściej, to fatalnie przygotowane slajdy, ze zbyt dużą ilością informacji, które są czytane i omawiane przez prelegentów.

Dla wielu prelegentów ich prezentacja uzależniona jest od widowni. Ludzie związani z biznesem będą inną publicznością niż studenci. Którzy widzowie są według Ciebie najbardziej wymagający?

Każda publiczność jest wymagająca i dla każdej się warto starać. Oczywiście, inna widownia przychodzi na I Love Marketing, inna na imprezy takie jak Festiwal Inspiracji, a jeszcze inna na wydarzenia takie jak TED czy TEDx. Ale jeśli chodzi o publiczność, trzeba pamiętać, że powinniśmy się dla nich postarać. Są to osoby, które płacą nie tylko za bilety, ale także swoją uwagą. Mówmy tak, jak sami byśmy chcieli, żeby do nas mówiono.

Myślę, że to idealne zdanie na zakończenie. Bardzo dziękuję za interesującą rozmowę.

Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na temat Piotra, jego pracy i doświadczenia, koniecznie odwiedź jego stronę!

Masz ochotę dowiedzieć się więcej od specjalistów ze świata marketingu? Polecamy lekturę naszych wywiadów:

Facebook Ads, SEO czy Adwords? – wywiad z Szymonem Słowikiem

Marka osobista bez tajemnic – wywiad z Joanną Cieślak-Ospalską